Źródło:
Stanisław Michalkiewicz
Ach, ileż oczekiwań ujawniło się w związku z wyborem Jego
Świątobliwosci Franciszka! Nie mówię o oczekiwaniu na przykład na jego
przyjazd do Argentyny czy Urugwaju, bo to jest zrozumiałe samo przez się
– ale o oczekiwaniach, jakie najwyraźniej ujawniły się w naszym
nieszczęśliwym kraju. Oto jeszcze nie przebrzmiały dzwony na inaugurację nowego pontyfikatu, a już w tygodniku „Wprost” zaczął
wypłakiwać się kapelan JE abp. Sławoja Leszka Głódzia. Oczywiście
„Wprost”, kiedyś podejrzewane, że jest prasową odkrywką bezpieki,
najwyraźniej miało tylko zacząć, bo zaraz potem inicjatywę przejęła
niezawodna „Gazeta Wyborcza”, od lat zatroskana o moralny pion mniej
wartościowego Kościoła tubylczego.
Najwyraźniej Żydzi postanowili zrobić z tym całym katolicyzmem porządek, a ponieważ Stalin wyjasnił, że „o wszystkim” decydują „kadry”, toteż w ramach porządkowania
„kadr” padło na JE abp. Głódzia. Nie jest to przypadek, bo jak pamiętamy, ta nominacja wzbudziła liczne protesty. Najgłośniej jazgotał „wierny syn Kościoła” oraz
przedstawiciel „trójmiejskiej inteligencji”, czyli literat Paweł Huelle, autor powieści o żydowskim wunderkindzie Weiserze Dawidku. Trudno „wiernego syna Kościoła”
posądzać o możliwość posiadania jakichś zastrzeżeń teologicznych, no a w przypadku pana Huelle można mieć chyba co do tego pewność. Skoro zatem nie względy teologiczne, to co?
Dlaczego akurat żydowska gazeta dla Polaków tak się angażuje w sprawie podmianki na stanowisku gdańskiego ordynariusza? Czyżby Rotszyld zadepeszował, że „długi po Stella Maris wam popłacę, jeśli tylko z Głódzia przyślecie mi macę”? O tym chyba nie ma mowy – już prędzej chodzi o to, że JE abp Głódź uchodził za protektora znienawidzonego Radia Maryja, z którym ambasador Izraela w Warszawie nakazał zrobić porządek jeszcze panu premierowi „yes, yes, yes!” – Kazimierzowi Marcinkiewiczowi, obecnie instytucjonalnemu myślicielowi państwowemu.
Na ten trop naprowadziło mnie wyznanie najpobożniejszego senatora, co to z niejednego komina wygartywał, czyli Jana Filipa Libickiego. Skoro w Watykanie konie kują, to on też podstawia nogę i wyraża nadzieję, że kiedy tylko rozmiłowany w ubóstwie papież Franciszek dowie się o ojcu Rydzyku, to natychmiast się zapieni niczym poseł Niesiołowski i w ten sposób również pan senator będzie miał swoją satysfakcję. Najwyraźniej zapomniał o spostrzeżeniu, które w chwili niepojętej szczerości wyrwało się Mahatmie Gandhiemu, że nic nie jest tak kosztowne jak stworzenie wrażenia ubóstwa i prostoty, nie mówiąc już nawet o tym, że również ojciec Rydzyk mógłby w jednej chwili zmusić najpobożniejszego senatora do śpiewania z innego, panegirycznego klucza.
Wystarczyłby jeden telefon nawet do premiera Tuska, nie mówiąc już o tym dobroczyńcy ludzkości, co to premieru Tusku zabronił kandydowania w wyborach prezydenckich. Żydzi to co innego. Im Radio Maryja czy jakiekolwiek inne, które nie śpiewa w chórze, potrzebne jest jak psu piąta noga. Równie dobrze można by apelować do wielkoduszności Kaina, od którego muszą chyba wszyscy pochodzić, bo przecież Abel zginął z jego ręki bezpotomnie.
Tymczasem JŚw. Franciszek ma chyba większe zmartwienia. Rzecz w tym, że moment kulminacji cywilizacji łacińskiej mamy już chyba za sobą i obecnie przeżywamy jej schyłek. Złożyły się na to zarówno „systemy podejrzeń”, jakie pasożytujący na tej cywilizacji żydowscy cadykowie stworzyli w postaci marksizmu i freudyzmu, dwie domowe wojny, do jakich doszło w XX wieku między ludami aryjskimi właśnie za sprawą tych żydowskich wynalazków, no i wreszcie kolejna próba komunistycznej rewolucji w postaci „politycznej poprawności”. Bardzo wnikliwie i ciekawie pisze o niej Monika Kacprzak pod tytułem „Pułapki poprawności politycznej”. Relacjonując strategię
Gramsciego, podkreśla, że głównym czynnikiem sprawczym marksistowskiej rewolucji miało być zdobycie przez marksistów „hegemonii kulturalnej”, w ramach której nowa szlachta będzie przewodziła tym wszystkim feministkom, ekologom, sodomitom, gomorytkom i tak dalej.
Przypomina György Lukácsa, który w latach najlepszego fartu, tzn. w 1919 roku, wprowadził do węgierskich szkół „edukację seksualną” zamiast religii, która „zamyka drogę do przyjemności”. Ale „przyjemność” nie wszystkim będzie dana – co to, to nie! Przedstawiciel „szkoły frankfurckiej”, która najpierw zainfekowała umysłowym syfilisem Amerykę, a potem powróciła do Europy, Herbert Marcuse, nawija, jak ma być: „przywrócenie prawdziwej wolności może wymagać surowego i bezwzględnego rozprawienia się z każdym, kto bedzie nauczał dzieci i młodzież inaczej niż w sposób zapewniajacy kształtowanie umysłów całkowicie otwartych na całą prawdę o człowieku i wszechświecie”. No dobrze – ale kto bedzie znał „całą prawdę” zarówno „o człowieku”, jak i o „wszechświecie”?
„W kwestii, kto posiada dostateczne kwalifikacje, aby podejmować wszystkie te decyzje, odróżniać postawy złe i dobre oraz kierować rozwojem społeczeństwa, jest tylko
jedna logiczna odpowiedź, a mianowicie: każdy, kto jako istota ludzka osiągnął odpowiednią dojrzałość”. Nietrudno się domyślić, że najodpowiedniejszą dojrzałość do kierowania „rozwojem społeczeństwa” osiągnęli starsi i mądrzejsi. Talmud wyjaśnia to bez najmniejszych wątpliwości. Mamy zatem zapowiedź tyranii, jakiej zapewne świat jeszcze nie widział, którą nie tylko roją sobie, ale którą właśnie realizują pasożyci wysysający życiodajne soki z cywilizacji stworzonej przez ludy aryjskie.
Nawet – na co zwraca uwagę najwybitniejszy znawca antyku, prof. Tadeusz Zieliński – chrześcijaństwo rozpoczęło zwycięski pochód przez świat dopiero wtedy, gdy uwolniło sie od żydowskich korzeni. Pasożyt nie zdaje sobie sprawy, że wycieńczając cywilizacyjny organizm nie tylko jemu gotuje śmierć, ale i sobie. Bo inna cywilizacja taka wyrozumiała już nie będzie i pasożyty wytruje bez ceregieli. Jak widzimy, „powstaje problem – kto tu kogo” – a uświadamia nam to Monika Kacprzak, która po napisaniu tego doktoratu wstąpiła do kontemplacyjnego zakonu.
Akurat mamy święto Zmartwychwstania Pańskiego, kiedy to przypominamy, że Zbawiciel, zanim zmartwychwstał, najpierw „zstąpił do piekieł”. Czyżby to była jakaś wskazówka?
Najwyraźniej Żydzi postanowili zrobić z tym całym katolicyzmem porządek, a ponieważ Stalin wyjasnił, że „o wszystkim” decydują „kadry”, toteż w ramach porządkowania
„kadr” padło na JE abp. Głódzia. Nie jest to przypadek, bo jak pamiętamy, ta nominacja wzbudziła liczne protesty. Najgłośniej jazgotał „wierny syn Kościoła” oraz
przedstawiciel „trójmiejskiej inteligencji”, czyli literat Paweł Huelle, autor powieści o żydowskim wunderkindzie Weiserze Dawidku. Trudno „wiernego syna Kościoła”
posądzać o możliwość posiadania jakichś zastrzeżeń teologicznych, no a w przypadku pana Huelle można mieć chyba co do tego pewność. Skoro zatem nie względy teologiczne, to co?
Dlaczego akurat żydowska gazeta dla Polaków tak się angażuje w sprawie podmianki na stanowisku gdańskiego ordynariusza? Czyżby Rotszyld zadepeszował, że „długi po Stella Maris wam popłacę, jeśli tylko z Głódzia przyślecie mi macę”? O tym chyba nie ma mowy – już prędzej chodzi o to, że JE abp Głódź uchodził za protektora znienawidzonego Radia Maryja, z którym ambasador Izraela w Warszawie nakazał zrobić porządek jeszcze panu premierowi „yes, yes, yes!” – Kazimierzowi Marcinkiewiczowi, obecnie instytucjonalnemu myślicielowi państwowemu.
Na ten trop naprowadziło mnie wyznanie najpobożniejszego senatora, co to z niejednego komina wygartywał, czyli Jana Filipa Libickiego. Skoro w Watykanie konie kują, to on też podstawia nogę i wyraża nadzieję, że kiedy tylko rozmiłowany w ubóstwie papież Franciszek dowie się o ojcu Rydzyku, to natychmiast się zapieni niczym poseł Niesiołowski i w ten sposób również pan senator będzie miał swoją satysfakcję. Najwyraźniej zapomniał o spostrzeżeniu, które w chwili niepojętej szczerości wyrwało się Mahatmie Gandhiemu, że nic nie jest tak kosztowne jak stworzenie wrażenia ubóstwa i prostoty, nie mówiąc już nawet o tym, że również ojciec Rydzyk mógłby w jednej chwili zmusić najpobożniejszego senatora do śpiewania z innego, panegirycznego klucza.
Wystarczyłby jeden telefon nawet do premiera Tuska, nie mówiąc już o tym dobroczyńcy ludzkości, co to premieru Tusku zabronił kandydowania w wyborach prezydenckich. Żydzi to co innego. Im Radio Maryja czy jakiekolwiek inne, które nie śpiewa w chórze, potrzebne jest jak psu piąta noga. Równie dobrze można by apelować do wielkoduszności Kaina, od którego muszą chyba wszyscy pochodzić, bo przecież Abel zginął z jego ręki bezpotomnie.
Tymczasem JŚw. Franciszek ma chyba większe zmartwienia. Rzecz w tym, że moment kulminacji cywilizacji łacińskiej mamy już chyba za sobą i obecnie przeżywamy jej schyłek. Złożyły się na to zarówno „systemy podejrzeń”, jakie pasożytujący na tej cywilizacji żydowscy cadykowie stworzyli w postaci marksizmu i freudyzmu, dwie domowe wojny, do jakich doszło w XX wieku między ludami aryjskimi właśnie za sprawą tych żydowskich wynalazków, no i wreszcie kolejna próba komunistycznej rewolucji w postaci „politycznej poprawności”. Bardzo wnikliwie i ciekawie pisze o niej Monika Kacprzak pod tytułem „Pułapki poprawności politycznej”. Relacjonując strategię
Gramsciego, podkreśla, że głównym czynnikiem sprawczym marksistowskiej rewolucji miało być zdobycie przez marksistów „hegemonii kulturalnej”, w ramach której nowa szlachta będzie przewodziła tym wszystkim feministkom, ekologom, sodomitom, gomorytkom i tak dalej.
Przypomina György Lukácsa, który w latach najlepszego fartu, tzn. w 1919 roku, wprowadził do węgierskich szkół „edukację seksualną” zamiast religii, która „zamyka drogę do przyjemności”. Ale „przyjemność” nie wszystkim będzie dana – co to, to nie! Przedstawiciel „szkoły frankfurckiej”, która najpierw zainfekowała umysłowym syfilisem Amerykę, a potem powróciła do Europy, Herbert Marcuse, nawija, jak ma być: „przywrócenie prawdziwej wolności może wymagać surowego i bezwzględnego rozprawienia się z każdym, kto bedzie nauczał dzieci i młodzież inaczej niż w sposób zapewniajacy kształtowanie umysłów całkowicie otwartych na całą prawdę o człowieku i wszechświecie”. No dobrze – ale kto bedzie znał „całą prawdę” zarówno „o człowieku”, jak i o „wszechświecie”?
„W kwestii, kto posiada dostateczne kwalifikacje, aby podejmować wszystkie te decyzje, odróżniać postawy złe i dobre oraz kierować rozwojem społeczeństwa, jest tylko
jedna logiczna odpowiedź, a mianowicie: każdy, kto jako istota ludzka osiągnął odpowiednią dojrzałość”. Nietrudno się domyślić, że najodpowiedniejszą dojrzałość do kierowania „rozwojem społeczeństwa” osiągnęli starsi i mądrzejsi. Talmud wyjaśnia to bez najmniejszych wątpliwości. Mamy zatem zapowiedź tyranii, jakiej zapewne świat jeszcze nie widział, którą nie tylko roją sobie, ale którą właśnie realizują pasożyci wysysający życiodajne soki z cywilizacji stworzonej przez ludy aryjskie.
Nawet – na co zwraca uwagę najwybitniejszy znawca antyku, prof. Tadeusz Zieliński – chrześcijaństwo rozpoczęło zwycięski pochód przez świat dopiero wtedy, gdy uwolniło sie od żydowskich korzeni. Pasożyt nie zdaje sobie sprawy, że wycieńczając cywilizacyjny organizm nie tylko jemu gotuje śmierć, ale i sobie. Bo inna cywilizacja taka wyrozumiała już nie będzie i pasożyty wytruje bez ceregieli. Jak widzimy, „powstaje problem – kto tu kogo” – a uświadamia nam to Monika Kacprzak, która po napisaniu tego doktoratu wstąpiła do kontemplacyjnego zakonu.
Akurat mamy święto Zmartwychwstania Pańskiego, kiedy to przypominamy, że Zbawiciel, zanim zmartwychwstał, najpierw „zstąpił do piekieł”. Czyżby to była jakaś wskazówka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.